Policjanci raczej nie zostawiają listu pożegnalnego, nikogo nie oskarżają. Tylko wcześniej dają znać, że planują umrzeć. I ostatnio odbierają sobie życie na komendzie – pisze Newsweek w artykule zatytułowanym: „Fabryka frustratów”.
Ze statystyk Komendy Głównej Policji wynika, że w ubiegłym roku życie chciało sobie odebrać 27 funkcjonariuszy, 16 nie udało się uratować; 14 zamachów było poprzedzonych wyraźnymi sygnałami. Policjanci opowiadali, że myślą o samobójstwie, że mają kłopoty ze snem, niektórzy opuścili się w pracy, mieli zmienne nastroje, jedni stali się lękliwi, inni agresywni.
Jeśli przyjrzeć się innym raportom, to widać, że to, co dzieje się w pracy, nie jest dla policjantów bez znaczenia. Z ubiegłorocznego opracowania wydziału analiz KGP wynika, że tylko co piąty ma dobre relacje z przełożonymi, co trzeci narzeka na złe warunki pracy, niesprawiedliwe traktowanie. Co drugiemu przeszkadza nadmiar formalności, biurokracja, kiepskie wynagrodzenie.
Na ogół nie zostawiają – mówi prof. Brunon Hołyst, prezes Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Listy pożegnalne to domena nastolatków, nie policjantów.
– Dlaczego używają służbowej broni?
– Bo mają ją pod ręką – mówi profesor.
– Dlaczego zabijają się w „fabryce”?
– Nie chcą robić kłopotu bliskim. A jeżeli stosunki służbowe nie były najlepsze i przyczyniły się do decyzji o samobójstwie, to miejsce śmierci nie zostało wybrane przypadkiem. Jest to rodzaj komunikatu.
– Pamiętam śmierć kolegi. Wyciągnął P-64 i akta największej swojej sprawy. Znaleźli go we krwi, na tych aktach – wspomina Robert Ziółkowski z Poznania. Ma 46 lat, w policji zaczynał od „krawężnika”, przez dochodzeniówkę, wydział kryminalny, aż trafił do elitarnego zespołu poszukiwań celowych: ściganie najgroźniejszych przestępców, za którymi wydano międzynarodowe listy gończe. Dziewięć lat temu zasadzili się na takiego i ostrzelali samochód, w którym – jak się okazało – nie było bandyty, tylko dwóch wystraszonych 19-latków. Jeden zginął, drugi został ciężko ranny. Głośna sprawa z ulicy Bałtyckiej. Jeszcze niezakończona. Były już dwa procesy, Ziółkowski i trzech innych policjantów dwukrotnie byli uniewinniani. W tym roku proces jednak zaczął się po raz trzeci, od początku.
– Jasne, że myślałem: skończę ze sobą – mówi Ziółkowski. – Ale spojrzałem na rodzinę: żona, trójka dzieci, kredyt, rozgrzebana budowa domu. Miałem ich zostawić z tym bajzlem?
W policji na takiego, po którym widać, że mu się kotłuje w głowie, mówi się: „10. piętro”. W poznańskim szpitalu MSW na 10. piętrze działa oddział psychiatryczny. Ziółkowski tam był. – Nie mogłem sobie poradzić z tym, że zginął człowiek – wspomina.
Ze statystyk Komendy Głównej Policji wynika, że w ubiegłym roku życie chciało sobie odebrać 27 funkcjonariuszy, 16 nie udało się uratować; 14 zamachów było poprzedzonych wyraźnymi sygnałami. Policjanci opowiadali, że myślą o samobójstwie, że mają kłopoty ze snem, niektórzy opuścili się w pracy, mieli zmienne nastroje, jedni stali się lękliwi, inni agresywni.